Gdy był małym dzieckiem zakochał się po uszy …w ciężarówkach. Dziś uważa, że proza prowadzenia firmy transportowej zabiła w nim tę pasję. Przed Wami najlepszy Typowy Dziad w Polsce, czyli nietuzinkowy Jacek z kanału „TypowyDziad”.
Podzielmy tę rozmowę na trzy części. Jacek kierowca, Jacek szef i Jacek prywatnie. Do Ciebie należy wybór od czego zaczniemy.
– Zacznijmy zatem od pytań prywatnych.
W porządku. Jesteś fenomenem, ponieważ bez pokazywania twarzy, a w zasadzie pokazując tylko kierownicę i drogę, zgromadziłeś wokół siebie sporą publikę. Ja mam swoją teorię do tego. Uważam, że ludzie bardziej wolą słuchać mądrych wypowiedzi, niż oglądać ładne obrazki, że słowo bardziej trafia do ludzi. Zgadzasz się z tym, czy masz inną teorię?
– Zgadzam się, ale nie uważam, że jestem fenomenem. W moim przypadku obraz jest mało istotny, ponieważ moje filmy trafiają do ludzi z branży, czyli transportu. Oni też widzą tylko drogę i kierownicę. Domyślam się, że tylko słuchają tego co mówię. Ja również, jak oglądam czyjeś vlogi, to nie zwracam uwagi na piękne widoki, ale raczej słucham tego jako podcast.
Już kiedyś u siebie na kanale mówiłeś o przyczynach niepokazywania swojego wizerunku. Możesz przypomnieć dlaczego nie chcesz publicznie pokazywać swojej twarzy? Boisz się, że będziesz rozpoznawalny?
– Nie pamiętam, jakich wówczas używałem argumentów, ale sądzę, że niebawem dojdzie do tego, że pokażę się przed kamerą. Mam pewne pomysły rozwoju mojego kanału, a to będzie wymagało pokazania twarzy, aby wyglądało to profesjonalnie. Poza tym uważam, że rozpoznawalność jest największym minusem działalności internetowej. Do tego wszystkiego jestem najzwyczajniej w świecie wstydliwy. Wiedziałem, że publikując coś w internecie, wystawiam się na ocenę, jak choćby ocenę moich ciężarówek, czy sposobu prowadzenia firmy. Dlatego chciałem uchronić się od oceny mojego wyglądu, bo wiadomo, że w sieci ludzie często wylewają swoje frustracje. Chciałem oszczędzić sobie legendarnego hejtu. Jednak jak obserwuję innych, to nie mam się czego wstydzić, zatem prędzej, czy później pojawię się na ekranie.
Od początku oglądania Twoich filmów, podobało mi się jak na swojego ojca mówisz tato, a nie właśnie ojciec, lub jak niektórzy brzydko mówią stary. Kim dla ciebie jest twój tata?
– Boję się, że tutaj głos mi się zacznie łamać. Tata jest dla mnie najlepszym przyjacielem. To również idol i autorytet i najważniejsza osoba. Oczywiście teraz obok rodziców mam żonę i córeczkę, ale to tata, z racji tego, że jest mężczyzną, że uczył mnie zawodu jest kimś wyjątkowym w moim życiu. Czasami w żartach zwracam się do taty per ojciec, ale bez pejoratywnych przesłanek. Jednak jak mówię o nim w filmach, to ciężko mi jest użyć innego słowa, jak tata. To dobre i ciepłe wyrażenie i do mojego taty ono idealnie pasuje.
Ostatnio sam zostałeś tatą. Jak sobie radzisz w nowej roli? Pomagasz przy pielęgnacji córki? Czy wolisz zostawić to żonie?
– Oczywiście pomagam. Wszystkie czynności, oprócz karmienia – z wiadomych względów – wykonuję. Chcę też żonę trochę odciążyć, bo życie nam się przewróciło do góry nogami. Mamy jeszcze więcej obowiązków. Nawiązując do poprzedniego pytania, to mam nadzieję, że mając taki wzór jak mój tata, będę umiał sprostać wszelkim obowiązkom.
Częściej jesteś w domu z tego powodu, czy firma bez Ciebie padnie?
– Ja już od dobrych kilku miesięcy, robię trasy lokalne. Tak układałem sobie pracę, żeby jak najwięcej być w domu. Jednak w naszej branży to nie oznacza pracy od godz. 8 do 16. W poprzednim miesiącu, byłem na tzw. tacierzyńskim, ale i tak nie było dnia, abym od rana do wieczora był w domu z żoną. Codziennie musiałem wyskoczyć na kilka godzin, coś załatwić lub zrobić jakiś krótki kurs. Teraz mimo iż blisko domu, to wychodzę do pracy o godz. 6 i wracam o 18-19.
Czasami wspominasz w swoich filmach żonę. Musi mieć dużo cierpliwości do Twojej pracy. Często masz zadymę w domu z powodu nieterminowego stawienia się w miejscu zamieszkania?
– Nie, żona patrzy na mnie ze zrozumieniem. Jesteśmy ze sobą od dwunastu lat i całe nasze być razem, było obok transportu. Pamiętam, że jak zaczęliśmy być razem, to sprzedałem ukochaną terenówkę i kupiłem samochód dostawczy. Było to dla nas normalne, że wyjeżdżam od poniedziałku do piątku. Mieszkamy razem 4-5 lat, jesteśmy po ślubie 4 lata i ja zawsze jeździłem. Natomiast wracałem do domu na każdy weekend. Nigdy nie spędziłem weekendu w trasie, tylko i wyłącznie dlatego, że taką podjąłem decyzję. Wracając do pytania, to tak, żona jest wyrozumiała, ale męczy ją ta sytuacja, że ja nie mam praktycznie życia prywatnego. Poza tym cieżko jest mi rozgraniczyć życie prywatne od zawodowego. Nie umiem zamknąć drzwi od domu i zapomnieć o firmie.
Twój sposób wypowiadania się oraz dobór słownictwa wyraźnie wskazują, że kończyłeś wyższą uczelnię. Czy na co dzień zdarza ci się używać wulgaryzmów? Zdarza ci się krzyknąć na pracownika?
– Trochę mnie zawstydzasz, bo ja również przeklinam. Nie będę robił z siebie świętoszka. Wiadomo, że na filmach mówię bez wulgaryzmów i w życiu również staram się ładnie wypowiadać. Ja to ogólnie dobry chłopak jestem, ale mam krótki lont, jak to ktoś, kiedyś powiedział. Potrafię szybko się wkurzyć. Na kierowców również zdarzyło mi się krzyknąć, choć nie wiem, czy w dzisiejszych czasach można krzyczeć na ludzi. Wiadomo, że jak dwóch facetów rozmawia, to jeden na drugiego potrafi huknąć w nerwowych sytuacjach. Mój tata, często mi powtarza, żebym odpuścił, gdy jacyś magazynierzy, jacyś piękni panowie w biurach, zajdą mi za skórę, ale ja nie potrafię. Często słyszę na rozładunkach na przykład, wymowne słowo „czekać”. A ja tu mam sto tysięcy zadań na ten dzień i pytam grzecznie, jak długo to może potrwać. W odpowiedzi znów słyszę: „nie wiem, czekać”. W tym momencie dla mnie to jest taki zapalnik, że lepiej nie mówić. Nie używam w takich sytuacjach przekleństw, ale nie daję sobie dmuchać w kaszę.
Jakie masz hobby poza ciężarówkami? Jak lubbisz spędzać czas wolny? Grasz w jakieś gry komputerowe?
– Moje życie to są ciężarówki i transport. Ostatnio powtarzam jednak, że miałem pasję do ciężarówek, ale proza prowadzenia firmy mi ją odebrała. Myślę, że gdybym był zwykłym kierowcą u kogoś, to nadal bym ją miał. Tak naprawdę, w wolnych chwilach to ja czytam o ciężarówkach, oglądam je, zwłaszcza stare samochody, bo te nowe mnie tak nie interesują. Myślę, że gdybym teraz był młodym chłopakiem, to nie wiem, czy aż tak był się zainteresował ciężarówkami. W wolnym czasie słucham też dużo muzyki, czytam książki, ale nie tyle, ile bym chciał. Czasami przeczytam dwie strony i zasypiam. Jeśli chodzi o gry komputerowe, to owszem grałem w grę Hard Truck, dopóki nie zrobiłem prawa jazdy na ciężarówki. Obecnie, żadne gry mnie nie ciągną.
Przejdźmy płynnie do drugiej części, czyli „Jacek kierowca”. U Ciebie kierownica została przekazana w genach. Dużo jeździłeś z tatą jako dziecko?
– Bardzo dużo. W wakacje, starałem się zawsze pojechać z tatą w dwie trasy do Hiszpanii. Oprócz tego jeździliśmy po Polsce i wykorzystywałem każdą możliwość, aby pojechać.
Jakie trasy z tamtego okresu wbiły Ci się w pamięć?
– Chyba Hiszpania. Tata jeździł 11 lat w firmie, która obsługiwała hiszpańskie kierunki i dla mnie było to coś wspaniałego. Pamiętam jazdę Volvo FH 12 (420), a później Skanią 4, którą od tamtej pory darzę mocnym sentymentem.
Czy wtedy marzyłeś o tym, żeby być kierowcą jak tata?
– Tak, o jeżdżeniu ciężarówkami zacząłem marzyć, jak miałem kilka lat. Tata miał już swojego LIAZ-a i wypożyczył mi na kasecie VHS film pt „Konwój”, w reżyserii Sama Peckinpaha z 1978 roku. W związku z tym, że ten film miał wulgarne sceny, to dostałem go „okrojonego”. Dopiero później obejrzałem go w całości. Ten film wywarł na mnie tak ogromne wrażenie, że myślałem sobie, że mój tata, jest tak super, jak bohaterowie filmu, bo też ma ciężarówkę. Miałem wtedy kilka lat i kompletnie się zakochałem. Z biegiem czasu to tylko się potęgowało. Pamiętam, że chciałem kiedyś kupić Jelcza. Przeglądałem ogłoszenia z ciężarówkami i widziałem, że na Volvo, albo Skanię nie będzie mnie długo stać, ale na Jelcza lub Liaza widziałem szansę.
Pamiętasz pierwsze auto osobowe, które sam prowadziłeś? Co to było?
– Tak, był to Mercedes 123 mojego taty. Pamiętam jak siedziałem u niego na kolanach. Pamiętam też swoje pierwsze kroki za kierownicą, pierwsze ruszania, gaśnięcia.
Twojego Forda Focusa znają wszyscy na kanale, a jakie auto osobowe wspominasz najmilej i dlaczego?
– Zdecydowanie Opel Frontera. Teraz oprócz Focusa, mam jeszcze Mondeo, ale są to zwyczajne auta do przemieszczania się. Nie ma w nich tego „czegoś”. A Frontera, to był wymarzony samochód, choć najpierw był wspólny – mój i taty. Pamiętam, że zawoziłem nim tatę na bazę, lub jeździłem po niego, gdy wracał z trasy.
A którą ze swoich ciężarówek lubisz najbardziej? Czerwona „Renata”, ma konkurencję?
– Chyba nie. Renata była pierwszym, samochodem wziętym w leasing i co by nie było, zostanie z nami na zawsze. Lubię wszystkie swoje ciężarówki, ale moja „renówka” nie ma konkurencji, to moje oczko w głowie. Muszę jeszcze przy niej dużo zrobić. Chciałbym jeszcze lakier na niej porządnie wypolerować, chciałbym kupić tzw. kangura na przód oraz zmienić tarcze z przodu. Na pewno dużo pracy trzeba w nią jeszcze włożyć, z resztą jak w każdy mój samochód. Oby tylko czas i finanse na to pozwoliły, to doprowadzę ją do idealnego stanu.
Jako kierowca ciężarówki czego najbardziej nie znosisz na drodze? Co Cię najbardziej denerwuje?
– Chyba wszelkiego rodzaju cwaniactwo. Do tego błędne oznakowania na drogach, czy nie zdjęte znaki po robotach drogowych. Mam wrażenie, że u nas jest taki sposób działania, że najpierw drogowcy rozstawiają się ze znakami i po kilku dniach robią robotę, a po robocie, jeszcze kilka dni te znaki zostają, co sprawia zamieszanie na drogach. A na samych drogach, to wcinanie się, chamstwo i ogólnie pojęta głupota kierowców.
A co Cię najbardziej denerwuje u kierowców ciężarówek?
– Oczywiście najwięcej mówi się o wyprzedzaniu się ciężarówek. Uważam, że one muszą się wyprzedzać. Jednak nagonka jaka jest prowadzona w mediach, która skutkuje hasłami „TIR-y na tory”, powodowana jest tym, że kierowcy często wyprzedzają, z naprawdę minimalną różnicą prędkości. Wymuszają, niejako na tym wyprzedzanym odpuszczenie prędkości. Ktoś może zapytać, „dlaczego, ten wyprzedzany nie może odpuścić dwóch oczek w dół?”. A no dlatego kolego, że jak on odpuści te 2 km/h w dół, to stanie się za wolny dla kolejnego pojazdu, który go zacznie wyprzedzać. Za chwilę się okaże, że ten na tym prawy pasie, będzie musiał się zatrzymać. Jeśli ja jadę 89 km/h, a przede mną ktoś jedzie 88 km/h, to ja zejdę do jego prędkości i możemy sobie jechać razem. Nie będę przecież na siłę wyprzedzał i wymuszał na nim, żeby zwolnił. Jednak bardziej niż to wyprzedzanie, denerwuje mnie jazda na odcięciu na drogach krajowych. Widzę codziennie, że jest masa kierowców, którzy jadą 90km/h non stop, nawet w obszarze zabudowanym. Uważam, że ci ludzie nie mają wyobraźni, co może się stać i jak hamuje 40-tonowy zestaw.
Przejdźmy do Ciebie jako szefa. Przypomnij po krótce swoją ścieżkę w transporcie.
– W 2011 roku założyłem zwykłą dzialalność gospodarczą bez licencji transportowej. Miałem wtedy samochód dostawczy. Wcześniej wykonywałem usługi dla jednej z firm kurierskich, ale to było na umowę zlecenie. Byłem wówczas na studiach i rozwoziłem większe paczki, których nie mogli zabrać kierowcy osobówek. W 2012 kupiłem pierwszą ciężarówkę oraz zdobyłem licencję transportową.
Ile obecnie macie ciężarówek?
– W tej chwili mamy osiem ciągników – siedem w ciągłej służbie, a ośmy jest zastępczy. Często jest tak, że mamy awarię pojazdów na dwa lub trzy dni i wówczas nie wykonujemy pracy. Kierowcy oczywiście trzeba zapłacić, bo to nie z jego chęci ma wolne. Dlatego mamy jeden samochód zastępczy, w który wsiada kierowca, gdy jego auto ulegnie awarii. W ten sposób unikamy strat. A jak wszystkie ciężarówki są sprawne, to mamy kierowców, tzw. skoczków, którzy mogą jeździć i tym zastępczym. Pracy wystarczy dla wszystkich.
Transport to taka dziedzina, w której o sukcesie czyliy o zysku finansowym decyduje efekt skali. Więcej ciężarówek, to więcej zysku. Czy nie dziwi Cie brak tej świadomości wśród wielu widzów na Twoim kanale? Pytam, bo kiedy tylko ogłosisz, że być może kupisz kolejną starszą ciężarówkę, to od razu pojawiają się złośliwe komentarze.
– Drażni mnie, ale każdy ma trochę racji. Ja nie uważam siebie za alfę i omegę w żadnej dziedzinie, a tym bardziej w transporcie. Na pewno nie mogę o sobie powiedzieć, że odniosłem jakikolwiek sukces. Wręcz przeciwnie. Po tylu latach ta flota powinna być znacznie większa i młodsza. Gdybym miał jeszcze raz zaczynać działalność, to wiele rzeczy zrobiłbym inaczej, albo w ogóle bym nie zaczynał. Parafrazując słowa, nie pamiętam kogo, że jak jesteśmy w d…, to jest problem, ale gorzej jest, jak zaczynamy się w niej urządzać, to tak jest w transporcie, że jest się w d… i trzeba się urządzić. Polega to na kupowaniu samochodów, aby rozbić pewne koszty. Uważam, że nie ma recepty na sukces w transporcie, czy w ogóle w prowadzeniu działalności gospodarczej. Jednak naprawdę, konieczne jest rozwijanie floty, bo tak rozwija się firmę. To jest trudny temat, ale wyobraź sobie, że masz siedem ciężarówek, jeździsz pod jakąś spedycją. Ty jako właściciel ciśniesz do oporu, ale jako firma masz duże koszty, bo masz pensje kierowców, awarie itp. W takiej sytuacji zostanie Ci niewiele mniej, albo tyle samo zysku, co komuś, kto ma tylko jeden pojazd w tej samej spedycji. A wracając do pytania, to tak, drażni mnie to, bo nie chce mi się odpowiadać cały czas na te same pytania i komentować legendarne słowa „transport się nie opłaca”.
Gdybyś miał wskazać trzy największe bolączki polskiego transportu co by to było?
– Na pewno wysokość stawek. Ostatnio mam wrażenie, że gorzej negocjuje się stawki z klientami bezpośrednimi, niż ze spedycjami. Moim zdaniem firm transportowych jest coraz mniej. Wiele osób zrezygnowało lub zmniejsza floty i w spedycjach zaczyna robić się nerwówka. Dlatego pojawiła się możliwość negocjacji stawek, które i tak nie są takie, jakie powinny być. Stosunek przychodu, do kosztu jakim jest paliwo, nadal nie jest taki sam, jaki był chociażby rok temu.
Druga rzecz to legislacja i podatki oraz sposób zatrudniaia kierowców. Nie wiem, czy to, czyli prawne aspekty, nie są większą bolączką transportu od stawek.
Trzecia rzecz to brak kierowców, a raczej brak dobrych kierowców, bo kierowcy są, ale dobrych jest mniej. Ja mówiłem o tym kiedyś, że rynek dąży do równowagi. Jak pojawiały się artykuły, nadmuchane kosmicznymi zarobkami kierowców, to jasne było, że wiele osób wybierze ten zawód. Jest bardzo wielu świeżych kierowców, bez doświadczenia, ale dobrych niestety jest bardzo mało. Zatem prawo, stawki i dobrzy kierowcy, to moim zdaniem są największe bolączki polskiego transportu.
W Polsce, w wielu firmach, kierowca nadal jest traktowany jako zło konieczne, gdy przywozi towar lub go odbiera? Jak myślisz, skąd w ludziach tak negatywne podejście do zawodowego kierowcy?
– Szczerze? Nie mam pojęcia! Wydaje mi się, że jest to głęboko zakorzeniony problem psychologiczny. Polega to na tym, że człowiek musi pokazać swoją wyższość, nad osobą, która jest mu teoretycznie poddana. Weźmy takiego stróża na bramie, który jest codziennie tłuczony przez swojego kierownika. Przyjeżdża kierowca i to na nim pan ochroniarz będzie wylewał swoje frustracje. Kierowca następnie idzie do biura, gdzie również jest petentem. Następnie spotyka magazyniera, który również dostaje cięgi od swojego szefa i dlatego wyżywa się później na kierowcy.
Powszechnie wiadomo, że brak kierowców w Polsce, jest spowodowany również tym, że wielu wyjechało na zachód, gdzie zarobki są dwukrotnie a nierzadko trzykrotnie wyższe za dokładnie tę samą pracę. Dodatkowo nie ma kombinowania z „najniższą krajową i z dietami”. Pensja jest w pełni oskładkowania, zbierasz sobie na emeryturę. Czy dziś Ty, jako szef firmy, udźwignąłbyś ciężar zatrudnienia kierowców na pełne umowy?
– U nas są umowy o pracę, tylko kwestią jest kwota na tej umowie. Aby odpowiedzieć, trzeba wrócić dwa pytania wstecz. To moim zdaniem jest wina prawa, podatków, ZUS-u, kosztów zatrudnienia pracownika. Problem jest na samym szczycie. Jeżeli mielibyśmy inną legislację, jeżeli inaczej byłby liczony ZUS, to wszystko wyglądałoby inaczej. Nie ma w Polsce przedsiębiorcy, który nie chciałby, aby było u nas tak, jak na Zachodzie. Weźmy jeszcze pod uwagę stawki. Firmy zachodnie jeżdżą, za zupełnie inne pieniądze, mają lepsze prawo i je stać, na wysokie pensje dla kierowców. To jest trudny temat. Wiele osób boi się mówić o tym otwarcie, ja również nie chcę się wychylać.
Dlaczego Ty w swoim biznesie skupiłeś się na jeździe po kraju? Międzynarodówka jest mniej opłacalna, czy to kwestia taboru?
– W czerwcu minął rok działalności mojej drugiej firmy, w której mam wspólnika. Powiem więcej o tym u siebie na kanale. Myśleliśmy o tym, czy nie pójść drugim torem. Wspólnik chciał zainwestować, ja miałem to prowadzić. Mieliśmy mieć więcej samochodów za granicą. Mój najnowszy samochód poszedł do pracy na Zachód i to nam nie wyszło. Podjęliśmy decyzję, że ta druga działalność, pójdzie w zupełnie innym kierunku, bo kupowanie nowszych samochodów i obstawianie zachodniego kierunku, zwyczajnie się nie opłaca. Podkreślam, że to jest tylko moje zdanie, bo ja nie uważam się za kogoś, kto może cokolwiek wyrokować w transporcie. Ja cały czas się uczę. Mogę powiedzieć, że jak w 2016 roku ruszyliśmy na Zachód, to zaczęły się problemy mojej firmy, z którymi borykam się jeszcze do dzisiaj. Dziś wiem, że to był błąd. Wypuszczanie auta za granicę, to jest prawdopodobny zysk i pewne koszty. Oczywiście inaczej jest, jak masz swojego klienta. Ja niestety pracowałem wówczas ze spedycjami i po tamtych doświadczeniach dziś część pracy przejmujemy na siebie. Mamy swojego spedytora i wygląda to zupełnie inaczej. Mamy zatem swoją spedycję i w przyszłości, również będziemy chcieli prowadzić przewoźników.
Gdybyś miał moc sprawczą, władzę i mógłbyś zmieniać rzeczywistość w Polsce, to co byś zmienił, aby uzdrowić polski transport?
– Uważam, że z góry ustalona stawka za kilometr uzdrowiłaby transport. Oczywiście jest to ingerencja w wolny rynek, ale gdyby to ktoś mądrze policzył, biorąc pod uwagę wszystkie przychody i koszty, to sytuacja uległaby polepszeniu. Jest to oczywiście bajkowy scenariusz i skomplikowany, że aż nierealny. Oczywiście kierowca powie, żeby mu płacić więcej, a ja wiem, że firmy nie mają z czego płacić, bo im nie płacą.
Ile powinna według Ciebie wynosić stawka za kilometr?
– Nie chcę mówić, bo to jest internet. Gdybyśmy siedzieli przy piwku, to bym Ci powiedział. Rzucę tak tylko np. 6 zł / km, a ktoś zaraz powie: „Ha, ja za 6 zł to nawet samochodu nie odpalam”, a sam później jedzie za 3.50 zł. W branży transportowej pracują bardzo specyficzni ludzie. Mówię, nie tylko o kierowcach, ale i o przewoźnikach. Spotykasz na przykład kolegę przewoźnika w maju i on mówi: „Słuchaj, mam taką robotę, jakiej nigdy nie miałem. Dostaję od firmy X tyle i tyle, a w przyszłym miesiącu odbieram nową Skanię. Jest bajka!” Wpadasz na niego trzy miesiące później i słyszysz: „Teraz to ja jeżdżę dla firmy Y, tamta X, to było dno”. Pytam gościa, a co z tą Skanią? „Olałem sprawę i nie odebrałem” – odpowiada rozmówca. Takie dialogi są notoryczne. To jest megalomania. Podobnie kierowcy sobie bajki opowiadają: szóstka lub siódemka z przodu, co weekend w domu, ale akurat stoi na parkingu i nie ma na fajki. Transport to branża bajkopisarzy.