Home » Kacper Kistowski: Moja przygoda ze sportem zaczęła się dzięki ciężarówkom

Kacper Kistowski: Moja przygoda ze sportem zaczęła się dzięki ciężarówkom

Fot. Kacper Kistowski

Kacper Kistowski ma w życiu dwie pasje, które łączy słowo SPORT. Od wielu lat uprawia kolarstwo, a także jest kierowcą ciężarówki, czyli można powiedzieć, że uprawia tranSPORT. 😉

Zapraszamy do lektury wywiadu z człowiekiem, który 14 lat temu przygodę ze sportem rozpoczął dzięki …ciężarówkom, a dziś na górnym łóżku lub na naczepie swojego „Tira”, wozi rower szosowy.

Na początku maja zająłeś 2. miejsce w duathlonie w Czempiniu. Opowiedz jakie dystanse musiałeś pokonać w tych zawodach?

Duathlon jest sportem, w którym bieganie połączone jest z kolarstwem. W bieganiu jestem słaby, a mówiąc nieskromnie, w jeździe na rowerze, dość dobry. Dlatego to w jeździe, staram się wykorzystywać moją przewagę. Na początku mieliśmy 5 km biegu, następnie 20 km na rowerze i na koniec 2.5 km ponownego biegania. Niestety – jak zawsze – na bieganiu nieco straciłem, bo około 1.5 minuty, ale na rowerze udało mi się to nadrobić. Po bieganiu byłem chyba ósmy albo dziewiąty, ale ostatecznie tylko jednej osoby, czyli zwycięzcy nie udało mi się wyprzedzić. Chapeau bas dla niego, bo naprawdę pokazał się z dobrej strony.

Rozmawiamy podczas Twojej jazdy na kolejne zawody. Gdzie teraz będziesz startował?

– Tak, tym razem również wystartuje w duathlonie, ale w Gdańsku. Co ciekawe, ściganie odbywać się będzie po zmroku, na lotnisku im. Lecha Wałęsy.

Gdybyś miał dziś siebie określić, to jesteś bardziej sportowcem, czy kierowcą ciężarówki?

– Zdecydowanie bardziej czuję się kierowcą. Sportowcem już byłem.

Opowiedz, jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem.

– To jest trochę paradoks, ale moja przygoda ze sportem zaczęła się dzięki ciężarówkom. Mój tata od 2000 roku prowadzi małą firmę transportową. Mamy jedno auto, które naprawialiśmy w jednym z warsztatów, do którego również przyjeżdżał naprawiać swojego trucka, mistrz świata amatorów z 1974 roku, Janusz Kowalski. To właśnie on zafascynował mnie kolarstwem. W jego sklepie kupiłem pierwszy rower i to on polecił mi klub, Tarnovię z Tarnowa Podgórnego. To był 2008 rok.

Trzy lata później, jako junior, zdobyłeś brązowy medal mistrzostw Polski ze startu wspólnego oraz złoto w parze w Wojciechem Sykałą, w jeździe na czas. Wracasz jeszcze wspomnieniami do dawnych sukcesów?

– Oczywiście, tym bardziej, że z Wojtkiem cały czas mam bardzo dobry kontakt. On jest moim najlepszym przyjacielem, co pokazuje, jak sport łączy ludzi. Pamiętam nasze starty, jakby to było dzisiaj. Przypominam sobie, że jazda parami na czas, odbywała się na jeszcze nie oddanym do użytku odcinku autostrady A2, od Nowego Tomyśla, w stronę Świecka. Tam gdzie jest teraz zjazd na Nowy Tomyśl był start.

Dwa lata później podpisałeś kontrakt z francuską ekipą Charvieu-Chavagneux. Jak długo tam byłeś i dlaczego ostatecznie wróciłeś do kraju?

– W pierwszym roku we Francji, trenowałem w Charvieu koło Lyonu, a później w klubie ES Torigni. Klub z Charvieu, znajduje się niedaleko lotniska Saint-Exupery. Zapewne każdy kierowca, który jeździ do Francji bardzo dobrze kojarzy to miejsce. Jak obecnie jadę do Hiszpanii, to staję sobie na parkingu blisko lotniska, biorę rower jadę na tzw. stare śmieci. Dlaczego wróciłem? Byłem trochę za słaby, aby jeździć w takiej ekipie jak Charvieu, w której ścigali się profesjonaliści. Trochę zostałem rzucony na głęboką wodę. Za to po roku, w klubie ES Torigni, bardziej mi odpowiadało, bo teren był bardziej płaski. Tam z Wojtkiem Sykałą wygraliśmy kilka wyścigów, ale ostatecznie wróciłem do Polski. Czuję się patriotą i chcę mieszkać, założyć rodzinę i żyć w Polsce.

Ścigałeś się w naprawdę mocnych i dobrze obsadzonych wyścigach, czy to w Chorwacji, czy Rumunii. Nie tęsknisz trochę za atmosferą peletonu?

– Bardzo za nią tęsknię. To jest zupełnie inny świat. Tego jak naprawdę jest w peletonie, nie da się opisać. Jak w Eurosporcie ogląda się peleton z lotu ptaka, to nie widać tego, co dzieje się w jego środku. A tam jest bardzo ciekawie. Można to trochę porównać do azjatyckiego targu. Od startu są rozmowy i żarty między kolarzami. Jednak kiedy jest czas na ściganie, to się ścigamy. Najlepsze są wyścigi wieloetapowe, w którym wpada się w trans. Rano wstajesz, jesz makaron. Później jedziesz na wyścig, a po nim znów zajadasz się makaronem. Nigdy tego nie zapomnę.

W 2019 roku, ścigałeś się z Adamem Yates’em, który teraz jest gwiazdą ekipy Ineos. Pamiętasz go z tego wyścigu?

– Bardzo dobrze go pamiętam. Był bardzo szczupły, ważył chyba z 55 kg. Jechałem obok niego, na jednym podjeździe i obserwowałem swoje waty z pomiaru mocy na liczniku. Ja już jechałem wszystko co mogłem, a on jeszcze miał z 30 procent zapasu. To jest obecnie kolarz najwyższej, światowej klasy.

Fot. Kacper Kistowski

Czy sport pomaga Ci w codziennej pracy kierowcy?

– To zależy od rodzaju pracy. Rok temu woziłem meble tandemem i zdecydowanie sprawność fizyczna mi pomagała. Rozładunek całej ciężarówki mebli zajmował mi około 1,5 godziny, a jak obserwowałem innych, to im schodziło dwa razy dłużej.

Twój tata również jeździ na rowerze. Kto kogo zaraził sportem?

– Raczej to ja miałem wpływ na tatę i pomogłem mu wrócić do sportu. Trochę się zasiedział. Pamiętam, jak kiedyś wracał z trasy, to nie było takiej opcji, żeby go gdzieś wyciągnąć, żeby coś zrobił. Jednak później, ukradkiem, bez mojej wiedzy, zaczął jeździć na rowerze MTB. Pewnego dnia dałem mu mój rower szosowy i zabrałem go na trening. Jak raz pojechał, to już nie przestał. Obecnie jak przyjeżdża z trasy o godzinie 5 nad ranem, to budzi mnie, żebym z nim jechał na rowerze.

Oprócz jazdy na rowerze, dzielicie z tatą białą Magnumkę. Jak to się stało, że zacząłeś jeździć ciężarówką?

– Ja to mam chyba w genach. Mój tata jeździ od 1992 roku i całe życie to obserwowałem. Lubiłem z nim jeździć w trasy, najpierw po Polsce, a później na Zachód. Podobnie jak sport, tak i pracę kierowcy trzeba kochać. Jak siedzę więcej niż tydzień w domu, to chcę już jechać w trasę. Wiadomo, że w tym zawodzie są różnie sytuacje, również stresowe, ale chce się do tego wracać.

Dokąd jeździcie, jakie macie trasy?

– Praktycznie od 15 lat jeździmy do Wielkiej Brytanii

Czy tata jest wymagającym szefem?

– Oj chyba to jednak ja powinienem być szefem, wtedy byłoby bardziej wymagająco.

A co powiesz o aucie, którym jeździcie?

– Jest to Renault Magnum. Wyprodukowano ją we wrześniu 2008 roku, a pierwszą rejestrację miała w 2009. Ma już przejechane 1.8 miliona km i do listopada ubiegłego roku, nie było żadnego, poważnego remontu. Wówczas, jak byliśmy w Anglii zaczęła nam woda uciekać. Okazało się, że tuleje cylindrowe uległy zużyciu i woda przedostawała się do cylindra. Wtedy wymieniliśmy też wtryski oraz wszystkie tuleje. Dołożyliśmy jeszcze podnoszoną oś do naczepy i zamontowaliśmy górny spojler, co pomogło zaoszczędzić paliwo.

Obecnie jeździsz dodatkowo u Jacka z kanału „Typowy Dziad”. Czy jako pracodawca również tak często narzeka, jak w swoich filmach?

– Oj nie. Ja naprawdę Jacka bardzo szanuję. Szczerze mówiąc, to chyba za mało narzeka, bo gdybym ja miał tyle zajęć i zadań na głowie co on, nic innego był nie robił, tylko narzekał. Jest to bardzo inteligentny człowiek i tylko podziwiać, że daje radę w tym kraju.

Pytanie za 100 punktów. Kto jest lepszym szefem, tata, czy Jacek?

– Nie ma co ich porównywać. Jacek to jest taki prawdziwy szef. Pracuję u niego. Natomiast z tatą razem prowadzimy firmę i jest bardziej luźno.

Wróćmy do roweru. Jak to robisz, że znajdujesz czas na trening?

– Jak ktoś chce, to zawsze znajdzie czas. Adrian Paker-Trucker zawsze powtarza, że jak się chce, to zawsze znajdzie się czas. Zimą mam może trudniej, bo potrzebuję parking, który ma wyjście. Nie będę przecież jeździł na rowerze ani biegał po parkingu. Zimą szybko robi się ciemniej, ale daję radę. Problem jest oczywiście dostępność pryszniców. Na weekendy, jak jeździłem do Włoch, to stawałem sobie na przykład nad jeziorem Garda na parkingu Rovereto w piątek i miałem trzy dni treningu. W tygodniu udaje mi się wyjechać raz na rower oraz raz idę pobiegać. Czasami jak praca się źle ułoży, to zostaje samo bieganie, bo na rower potrzebuję przynajmniej dwie godziny.

Gdzie przewozisz rower?

– Jak jeżdzę do Anglii, to wrzucam go na naczepę, bo wiem, że nigdy nie będę miał załadowane pod sam dach. Jak jeździłem na przerzutach Mercedesem Actrosem, to trzymałem rower na górnym łóżku. Wystarczy wyciągnąć koła i zapakować w pokrowiec. Chyba w każdej ciężarówce da się włożyć rower na górne łóżko. Najśmieszniejsze jest to, że najgorzej jest tam wstawić rower w …Renault Magnum, bo przeszkadza hamak.

W tym roku przejechałeś już 2300 km, a w samym miesiącu maju (a rozmawiamy 21. maja), masz już na koncie 570 km. Ustalasz sobie jakiś cel, co do liczby kilometrów w danym miesiącu?

– Jak trenowałem profesjonalnie, to miałem. Wówczas robiłem nawet 2500 do 3000 km miesięcznie. Rocznie wychodziło około 25000 km. Teraz jeżdzę, bo lubię. Moja partnerka również jeździ na rowerze i także bierze udział w zawodach duathlonowych. Często robimy wspólne treningi.

Powiedz jeszcze jak jest z dietą? Zatrzymujesz się czasami na schabowego z okraszonymi boczkiem ziemniakami i kapustą zasmażaną? Czy pilnujesz kalorii?

– Oj, taki schabowy jest najlepszy. Oczywiście, że zjem i McDonalda, ale wszystko z umiarem. Wiadomo, że ten, kto uprawia jakiś sport, może sobie czasami pozwolić na więcej. Jednak zwracam uwagę na skład tego, co jem, a nie ile jem. Czasami dziennie na treningu spalam po 6-7 tysięcy kalorii i wówczas naprawdę dużo jem. Jeśli jadę w trasę i nie uda mi się wyjechać na rower, to oczywiście ograniczam kalorie, żeby nie przybrać na wadze.

Co sprawia Ci większą radość, jazda na rowerze, czy ciężarówką?

– Chyba jednak rower, chociaż jazda wieczorem, przy tzw. „golden hour” również jest wspaniała. Rower daje jednak jeszcze większa wolność, niż ciężarówka. Nic mnie na rowerze nie ogranicza.

Twój przykład, a także wielu innych aktywnych sportowo kierowców, łamie stereotyp kierowcy, grubego, obleśnego, zataczającego się po parkingu z piwem w ręku. Czy uważasz, że obecnie następuje zmiana wizerunku kierowcy?

– Tak, ale dzieje się to bardzo powoli. Kierowców aktywnych sportowo jest coraz więcej. Jednak nadal jest ich na tyle mało, że gdy ja wyciągam rower na parkingu, to jestem dziwolągiem. Wszyscy patrzą się na mnie, jak na jakieś UFO. Musiałoby nas być jeszcze więcej, żeby ludzie się nie wstydzili, że uprawiają sport.

Co doradziłbyś kierowcom, którzy chcą włączyć sport w swoje życie, czy to dla zgubienia wagi, czy poprawy kondycji?

– Należy zacząć od małych kroczków. Należy ustalić sobie cel, że po skończonej pracy, przejdę się na przykład dwa kółka po parkingu. Ja robię tak, że jak mam ciężko z czasem i nie zrobię treningu, to zawsze przejdę sobie przed snem jeden kilometr. Obojętnie, o której godzinie, ale na ten kilometr zawsze wyjdę. Jest to niby mała aktywność, ale po jakimś czasie staje się ona dobrym nawykiem. Później można już tylko zwiększać sobie dystans i dodać w weekendy przejażdżki rowerowe.

Oglądasz na YouTube jakichś kierowców?

– Może bardziej słucham, bo podczas jazdy nie ma jak oglądać. Włączam sobie Adriana Pakera-Truckera oraz mojego szefa „Typowego Dziada”, żeby posłuchać jak narzeka;)

Podaj naszym czytelnikom namiary na siebie w social mediach.

– Mam konto na Instagramie o nicku kista_driver, a na Stravie można mnie znaleźć po imieniu i nazwisku, czyli, Kacper Kistowski.

Kluczowe pytanie padnie na sam koniec, wszak jesteś również przewoźnikiem. Czy transport się opłaca? 🙂

– Opłaca się. Transport się opłaca, bo gdyby się nie opłacał, to nikt by nie jeździł. 😉